czwartek, 25 lutego 2016

Rozdział 1

Nienawidzę szkoły. To najgorsza rzecz, wolałbym już do poprawczaka chodzić, gdzie ludzie nie wzracają na ciebie uwagi. Pomimo, że jestem w nowej szkole, to i tak jestem i będe tym odrzutkiem społeczności. Założyłem plecak na ramie i poszłem do sekretariatu po mój plan lekcji. Zapukałem, po czym usłyszałem słowo 'proszę' i tak uczyniłem. Weszłem, zamknąłem drzwi i podszedłem do biurka. Pani, zapewne była to sekretarka, uśmiechnęła się do mnie.

- Jesteś Nick Skyes, tak ? - zapytała się.

- Tak. - odparłem i położyłem ręke na biurku.

- Proszę to twój plan lekcji - podała mi kartkę - myślę, że będziesz czuł się w naszej szkole dobrze. - powiedziała i uśmiechnęła się szeroko, a ja wyszedłem.

Popatrzałem na mój plan, aby dowiedzieć się z jaką lekcją będę musiał się zmierzyć. Matematyka, sala nr 5. Szedłem korytarzami wypatrując tego numerka, ale czułem na sobie wzrok wszystkich. Jakie to wkurwiające. Podszedłem do sali nr 5 i pociągnąłem za klamkę. W klasie była może połowa osób, ale wszyscy zwrócili swoje spojrzenia na mnie. Spuściłem głowę i poszedłem do ostatniej wolnej ławki. Nadal wszyscy patrzyli na mnie, a ja próbowałem opanować moją irytację. Wyjąłem książki i położyłem je na ławce, a wszyscy nadal się na mnie patrzyli. W końcu wstałem z hukiem i na wszystkich się spojrzałem.

- To, że jestem nowy nie oznacza, że wszyscy możecie się na mnie patrzeć jakbym kogoś zamordował ! - wydarłem się, a na ich twarzach pojawiło się zaskoczenie.

Wszyscy spojrzeli po sobie i wrócili do swoich rozmów. Usiadłem i czekałem na dzwonek. Nagle drzwi otworzyły się, a do klasy weszła brunetka z wysoko uniesioną głową i paroma dziewczynami u boku. Wszyscy, którzy byli w klasie nagle przestali się śmiać i usiedli do swoich ławek. W końcu do klasy już weszli wszyscy, a brunetka stała na środku i przeczesywała wzrokiem całą klasę. Jej wzrok zatrzymał się na mnie, a ja próbowałem się patrzeć w ekran mojego telefonu, lecz nie udawało mi się to. Brunetka szła w moim kierunku, a wszyscy odwrócili głowy i spojrzeli się na mnie. Nastała cisza w klasie, było tylko słychać kroki brunetki, aż ustały, kiedy doszła do mojej ławki. Patrzała się na mnie, a na jej twarzy pojawił siw chytry uśmieszek.

- Widzę, że nowy jesteś tak ? - zapytała się z głupkowatym śmiechem.

- A jak myślisz ? - odparłem chłodno.

- Ojoj, proszę odpowiadaj mi pełnym zdaniem albo - przybliżyła twarz do mojej - postaram się, żeby twoje życie było piekłem. - powiedziała groźnie i znów podniosła głowę do góry. Ze złości wstałem.

- Żadna głupia dziewczyna, a w tym ty - pokazałem na nią palcem - nie będzie mi rozkazywać co mam robić a co nie ! - wydarłem się na jej twarz, a ta stała zamurowana.

W końcu odwróciła się i poszła do swojej ławki a ja usłyszałem od klasy ''Oooooooooo'' i usiadłem, mierząc groźnie wzrokiem dziewczyne. Nie wiem dlaczego, ale na wszystkich twarzach pojawił się uśmiech. Naraszcie zadzwonił dzwonek. Przysunałem się bardziej do ściany, schowałem telefon i czekałem. Do klasy weszła szczupła, czarnowłosa pani z dziennikiem w ręce. Położyła dziennik na biurku i przeniosła wzrok na mnie.

- Dzień dobry wszystkim, tak jak może zauważyliście mamy nowego ucznia w klasie. - pokazała na mnie żebym wstał, tak też uczyniłem. - Przedstaw się nam wszystkim.

- No... to nazywam się Nick Skyes... - powiedziałem zmieszany.

- i wywalono mnie z 10 szkół bo byłem zbyt głupi ? - powiedziała brunetka i jej kącik zaczął się śmiać.

- Nie, ale w twoim przypadku pewnie by tak zrobili, i zastanawiam się dlaczego jeszcze tego nie zrobili z twoim rozumem... poczekaj, ty masz rozum ? A może ci wyparował ? Obstawiam to drugie - powiedziałem chłodno w stronę brunetki i usłyszałem salwę śmiechu klasy
.
- Dosyć ! - krzyknęła nauczycielka - widzę Nick, że ciebie już znają. A teraz zaczynamy lekcje. - usiadłem z powrotem.

Reszta lekcji minęła nudno, tak samo inne lekcje. Kiedy minęły już wszystkie lekcje, założyłem plecak i wyszedłem z budynku, słysząc jakieś podniecone szepty w tym moje imię. Nie obchodzi mnie to, więc idę na autobus. Nie chce mi się wracać do domu... nie, nie jadę przecież do domu. Czekałem na przystanku, a słońce grzało mnie strasznie, dlatego zdjąłem bluze i stanąłem w cieniu. Wyciągnąłem telefon i zacząłem przeglądać jakieś strony internetowe, kiedy nagle ktoś położył ręke na moim ramieniu. Odwróciłem się i zobaczyłem przed sobą jakiegoś blondyna z innymi chłopakami.

- Woow nie wiem jak ty to zrobiłeś, ale szacun dla ciebie. - uśmiechnął się i poklepał mnie po plecach.

- A co takiego niby zrobiłem ? - spytałem chłodno.

- Od kilku lat każdy bał się przeciwstawić Sophie. Ale pojawiłeś sie ty i jej nagadałeś. Widzisz, jak my się jej przeciwstawimy to ona wyrządza nam prawdziwe piekło. Dosłownie. - odparł.

- Dzięki, ale nie potrzebuje 'słów uznania', więc zrozum ale nie potrzebuje jakiejś sławy. - powiedziałem oschle. - powiedziałem tej pustej lalce co myśle i tyle.

- Dobra, dobra widzę, że nie lubisz gadać. - i poszedł.

Schowałem telefon i akurat nadjechał mój autobus, więc wsiadłem i zająłem miejsce. W drodze, przemyślałem sobie tą sytuację. Rzeczywiście nie lubie rozmawiać. No cóż... to nie leży w mojej naturze. Nigdy nie chce z nikim rozmawiać bo i tak wiem, że nikt nie potrafi słuchać, czuć tego co ja. A zwłaszcza kiedy brunetka zepsuła mi dzień. Nie... przecież ja zawsze mam dni zepsute. Całe życie mam zepsute. No i kto chciałby żyć na tak zepsutym świecie ? No kto ? Przy życiu utrzymują mnie moi bracia. I siostra. Pilnują mnie, abym nie zrobił nic głupiego. Z zamyślenia wyrwała mnie jakaś dziewczyna.

- Można się dosiąść ? - zapytała niebieskooka szatynka, wskazując wolne miejsce obok mnie.

- Jak chcesz. - wzruszyłem ramionami, nie zaszczycając jej wzrokiem.

Przysiadła się do mnie. Poprawiła swoje włosy, po czym odwróciła się w moją stronę.

- Ile masz lat ? - zapytała z uśmiechem na twarzy.

- 17. Po co ci to wiedzieć ? - zapytałem oschle.

- Chcę nawiązać kontakt. Nie widać ? Chyba nie jesteś jakoś rozmowny... - stwierdziła, a ja wstałem z miejsca.

- Może i tak, nie rozumiem tylko dlaczego całemu światu tak to nie pasuje ?!? Kurwa, może po prostu nie mam ochoty ?!? - wykrzyczałem, a dziewczyna spuściła tylko wzrok, a wszyscy w autobusie patrzyli sie na nas.

Wysiadłem z autobusu o jeden przystanek mniej, nie mogłem znieść tej atmosfery. Do szpitala mam tylko kawałek. Wszystko mi musi psuć dzień. Jak to wkurwia. A tym bardziej jak od tego wszystkiego zaczyna boleć głowa. Wszedłem na chwilę do sklepu i kupiłem wode, następnie usiadłem na ławce. Przeczesałem ręką włosy. Napiłem się wody, postawiłem ją na ziemi i zakryłem twarz dłońmi. Chciałbym aby to był tylko sen. Abym się obudził w swoim łóżku uśmiechnięty i szczęśliwy. Tak bardzo bym chciał. A teraz tkwie w tym gównianym życiu. Chcę, aby wszystko było tak jak dawniej. Ale nie mogę tego sprawić. Nie potrafię. Najpierw odeszła moja mama. Moja kochana, uśmiechnięta mama, która troszczyła się o nas wszystkich. Później moja jedyna dziewczyna. To ona podniosła mnie z dna po śmierci mamy. Jednak miesiąc później i ona odeszła. Wtedy moje życie straciło sens. Nikt nie potrafił mi pomóc. Wszyscy próbowali. W szkole się ode mnie odsunęli. Obwiniali mnie o śmierć Alex. I tak wiem, że była to moja wina. Gdybym do niej nie zadzwonił... gdyby wtedy nie znajdowała się na pasach... to wszystko moja wina. Moja cholerna wina. Jak bardzo bym chciał leżeć teraz w grobie, zamiast niej. A mama ? Chorowała na raka. Nie mogłem w to uwierzyć. Jeszcze bardziej teraz rozbolała mnie głowa. Napiłem się i nawet nie wiem kiedy, ale dałem spust emocjom. Tak bardzo tęsknie za nimi. Otarłem szybko twarz, żeby nikt mnie nie widział i poszedłem w kierunku szpitala. Podbiegłem do recepcji.

- Dzień dobry, w której sali leży Justin Skyes ? - zapytałem szybko.

- A kim pan jest dla niego ? - zapytała recepcjonistka.

- Bratem. Nick Skyes. - powiedziałem, a recepcjonistka zaczęła szukać czegoś w komputerze.

- Sala nr 23. - odparła i uśmiechnęła się do mnie smutno.

- Dziękuję. - powiedziałem i pobiegłem do sali.

Pod salą, na ławkach siedziała moja rodzina. Tata, mój drugi starszy brat i siostra.

- Spóźniłeś się. - powiedział groźnie tata.

- Daj mu tato spokój ! - powiedziała Lily, moja starsza siostra.

Nic nie powiedziałem, zresztą jak zawsze. Usiadłem między siostrą a bratem. Lily jest ode mnie 3 lata starsza, a James o 4 lata. Justin jest o 2 lata starszy, więc ja jestem najmłodszy. Postanowiłem zabrać głos.

- Co z Justinem ? Coś wiadomo ? - zapytałem się. - Co się wogóle stało ?

- Justin zemdlał w szkole, podczas w-fu. Nic nie wiadomo, ale jak nam tata mówił, podobno Justin źle się czuje od miesiąca. Podobno strasznie schudł jak twierdzą jego koledzy, kiedy przebiera się na w-f. - powiedziała Lily.

Oparłem głowę i ścianę i zamknąłem oczy. Nienawidzę szpitali. Dlaczego ? Dlatego, że akurat naszej rodzinie coś nie sprzyja... mama umarła w tym szpitalu jak i moja dziewczyna. Zacisnąłem mocniej szczęke nie chcąc, aby znów te wspomnienia do mnie wracały.

- Nick, dobrze się czujesz ? - zapytał James.

Nie musiałem odpowiadać bo James wie o co mi chodzi, tylko położył mi ręke na ramieniu. W końcu wyszedł lekarz. Wstaliśmy wszyscy jak oparzeni i patrzyliśmy na lekarza.

- Co z moim synem ? Co mu jest ? - pytał tata.

- Zapraszam do gabinetu. - odpowiedział lekarz.

- Można go odwiedzić ? - zapytała Lily nerwowo.

- Można, ale dajcie mu odpoczywać. - powiedział lekarz i zaprowadził tate do gabinetu.

My poszliśmy zobaczyć co z Justinem. Stres ogarnął całe moje ciało. Bałem się, co z Justinem. Weszliśmy, a na łóżku leżał Justin, ale taki inny. Blady, z cieniami pod oczami i blado uśmiechnięty. I chudy. Teraz zauważyłem, że schudł. Zawsze do domu i z domu wychodził w bluzie, więc nie można było tego dostrzec. A teraz... Podszedliśmy do niego.

- Jak się czujesz ? - zapytał James.

- W porządku. Macie takie miny jakbyście zobaczyli jakbym kogoś mordował. - powiedział Justin śmiejąc się.

Niestety mi nie było do śmiechu.

- Nick, co ci jest ? Właśnie jak w nowej szkole ? - zapytał Justin.

- Tak jak zawsze. - spojrzałem na Justina i uśmiechnąłem się blado.

- Wyglądasz jakbyś się przed chwilą dowiedział, że umrzesz - zaśmiali się wszyscy oprócz mnie.

- Wcale bym się o to nie pogniewał - odpowiedziałem, a wszystkim momentalnie miny zszedły z twarzy.

- Nick zrozum, że nic nie przywróci życia ani mamie ani Alex. Odeszli, ale duchem są przy nas. - powiedział smutno Justin, ale ja nie mogłem tego słuchać, więc wybiegłem z sali.

Słyszałem jeszcze jak mnie wołają, ale nie odwracałem się tylko biegłem. Momentalnie pogoda też się zmieniła, więc założyłem bluze i kaptur, bo zaczęło padać. Biegłem w stronę domu. Nie obchodziło mnie, że dzwonią, że będą się martwić, że ojciec się wkurzy, teraz nic mnie nie obchodzi. Jednak skręciłem w inną drogę, nie do domu. Jakieś 10 min. biegłem i dotarłem na miejsce. Położyłem plecak obok ławki, a ja uklęknąłem. Co z tego, że lało. Przeczytałem tylko wygrawerowane napisy na złoto.

Alex Smith
Żyła lat 15

Z mojego oka wydostała się łza. Popatrzałem na jej zdjęcie. Uśmiechnięta jak zawsze. A ja coraz bardziej za nią tęskniłem. Tak mi jej brakowało. Wziąłem plecak, i wyjąłem z niego czerwoną róże. Następnie położyłem na jej grobie.

- Dlaczego mi to zrobiłaś ? - wydukałem przez łzy - Dlaczego to ja nie mogłem umrzeć za ciebie ? Tak cię strasznie kocham... Wróć do mnie... - oparłem ręce i głowe na zimnym marmurze. - Dlaczego ? Nie daję rady...

Długo tak klękałem, gdyż zrobiło się zimno i ciemno. Jednak ja nie chciałem z tąd odchodzić. Chciałem zostać przy niej. Na zawsze. Oparłem się o ławkę, podciągnąłem nogi i schowałem głowę. Głowa pulsowała jak jeszcze nigdy. Zimne łzy nadal spływały. Przetarłem twarz dłońmi i spojrzałem raz jeszcze na jej zdjęcie. Piękna jak zawsze. To ona pokazała mi te kolorowe barwy. Jednak kiedy ona umarła... to i z nią umarły kolorowe barwy... ten drugi ja, zawsze uśmiechnięty też umarł. Został tylko ten smutny, zrozpaczony, nie rozumiejący życia, nie miejący siły na nic. Nagle ktoś krzyknął moje imie. Nadal jednak miałem schowaną głowę. Nie chciałem wiedzieć kto mnie woła. Usłyszałem szybkie kroki w moją stronę. Kilka kroków.

- Nick ! Nie rób nam tego więcej ! - krzyczała Lily klękając przy mnie. - Nick spójrz na mnie !

Jedyne zo zrobiłem to tylko podniosłem głowę, patrząc się na imię mojej dziewczyny.

- Nick ! Prosze... Jezu, jaki ty zimny ! Choć z tąd ! - ciągnęła mnie za ręke, próbując abym wstał.

- Wstań, Nick nie możesz tu siedzieć przez całą noc ! - krzyknął James.

- Tak jak wy nie musicie mi rozkazywać ! - krzyknąłem, usiadłem na ławce i schowałem twarz w dłoniach.

- Nick... jesteśmy twoim rodzeństwem, po prostu martwimy się o ciebie... wiesz jakie Justin ma teraz wyrzuty sumienia ? Choć wszystko będzie dobrze - objęła mnie ręką.

- Możesz na nas liczyć - powiedział James i położył mi ręke na ramieniu.

W końcu poszedłem z nimi do domu. Przed drzwiami czekał ojciec z niewyraźną miną.

- A tylko spróbuj na niego coś powiedzieć ! - powiedział James.

Poszedłem do swojego pokoju, zamknąłem drzwi na klucz i usiadłem na podłodze. Jak ja nienawidzę swojego życia. W końcu poszedłem się umyć i położyłem się na łóżku. Jednak i tak nie mogłem zasnąć. Męczyły mnie te wszystkie wspomnienia, wydarzenia z dzisiaj... po jakiejś godzinie udało mi się zasnąć, jednak ta noc nie zaliczała się do spokojnych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz